Choruje juz dluszy czas, tzn okolo 10 lat, 4 hospitalizacje na poczatku choroby, a teraz wzgledny spokoj.
Bylem na mopsie, ale zrezygnowalem niedawno, bo pomyslalem ze moglbym jednak jakos pracowac za minimalna w jakiejs latwiejszej pracy.
Teraz robie co karza w urzedzie pracy, ale ZUPELNIE NIC ponad to.
Jestem na Trevitcie i jakbym umarl... zupelnie wszystko mi zobojetnialo. W sumie nawet ta praca mnie nie interesuje, byle zebym mial oplacone mieszkanie, co zjesc i gdzie posiedziec przed komputerem.
Stawiam sie w trudniejszy warunek i licze, ze przetrwam.
Moj stan intelektualny, higieniczny i spoleczny jest taki wydaje mi sie nawet poprawny, ale emocjonalnie jestem trupem.
Najchetniej mialbym juz zawal, albo wylew zakonczony naglym zgonem... Nie uwazam zeby mnie jeszcze cos w zyciu czekalo dobrego.
Jak nie stoczyc sie dalej w chorobe?