Chciałbym się podzielić i moją historią i poprosić Was o pomoc w zrozumieniu całej sytuacji.
Dwa miesiące temu zakończył się mój ponad 1,5-roczny związek z kobietą (27 l.) ze zdiagnozowaną schizofrenią paranoidalną. Kobietą, którą pokochałem nad życie i z którą wiązałem swoją przyszłość. Na potrzeby tej historii moją byłą będę nazywał M. No więc M była cudowną dziewczyną. Niezwykle piękną, inteligentną, pogodną. Wszyscy ją lubili, była doceniana i chwalona w pracy, bardzo ambitna i zdolna. Swój pierwszy epizod miała w 2016 r., kolejny w 2019 i dopiero wtedy postawili jej diagnozę. Byłem tego świadkiem, pracowaliśmy wtedy razem w jednej firmie, flirtowaliśmy ze sobą – to były nasze nieśmiałe początki.
Po drugim epizodzie trafiła na 2 miesiące do szpitala, a po nim wróciła w swoje rodzinne strony, gdzie pod okiem rodziny dochodziła do siebie przez kolejne pół roku. W grudniu 2019 spotkaliśmy się z jej inicjatywy i wróciło uczucie między nami. Pomimo początkowych oporów, stworzyliśmy szczęśliwy związek, który trwał ponad 1,5 roku, z czego przez 8 miesięcy mieszkaliśmy razem. Przez pierwszy rok naszego związku M zmagała się z depresją, z której pomagałem jej wyjść. Miała lepsze i gorsze dni, ale dawaliśmy sobie radę, bo kochaliśmy się i wspólnie walczyliśmy z chorobą. Przez cały ten czas M była niezwykle wrażliwą, kochającą i dobrą dziewczyną, wręcz wymarzoną dla mnie kandydatką na żonę. Jedyną niedogodnością było to, że szybko opadała z sił i wcześnie chodziła spać (zwykle koło 21 robiła się już senna), przez co nie zawsze mogliśmy spędzać czas tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Miała też gorsze dni, że brakowało jej na wszystko siły. Ale czym to jest, kiedy człowiek kocha? Planowaliśmy wspólną przyszłość – ślub, dzieci. Wielokrotnie wyznawaliśmy sobie miłość, pielęgnowaliśmy uczucie. M mówiła mi, że jestem największym szczęściem, jakie spotkało ją w życiu, wielokrotnie wyrażała mi wdzięczność za to, że pomogłem jej stanąć na nogi i wrócić do normalnego życia.
Pomimo Covidu staraliśmy się aktywnie spędzać czas, wychodzić, wspólnie podróżować – po Polsce i za granicę. Wszystko układało się dobrze aż do czerwca. W lipcu nagle zaczęło się coś psuć... Nagle zacząłem ją irytowałem, wytykała mi różne wady, ciągle była z czegoś niezadowolona, zaczęliśmy się kłócić. Coraz częściej wychodziła z domu beze mnie, zaczęła sama chodzić na imprezy, spotkania itp., choć wcześniej nie przejawiała takich zachowań, wszędzie chodziliśmy razem. Przestała wcześnie zasypiać, zaczęła mieć problemy ze spaniem.
Pewnego dnia, pod koniec lipca, bardzo się pokłóciliśmy po tym, gdy zrobiła sobie 4-dniowy imprezowy maraton – najpierw w Lublinie, a od razu po nim w Krakowie. Gdy z niego wróciła, nic już nic nie było takie same. Nagle mi wyznała, że już mnie nie kocha, że musi wyjechać i przemyśleć nasz związek. Wiedziałem, że to się źle skończy, naciskałem, żeby się uspokoiła, ale też chciałem poznać powód tej nagłej zmiany – w końcu przyznała mi się do zdrady. Powiedziała, że założyła sobie Tindera, bo miała sny, które jej to podpowiedziały. Tam poznała swoją nową miłość – faceta z Londynu, którego na oczy nie widziała. Na początku myślałem, że blefuje, że to nawrót choroby, ale sprawdziłem – i rzeczywiście miała internetowy romans o bardzo erotycznym podłożu. Później ten człowiek okazał się oszustem, który naciągnął ją na bitcoiny. Drugim uderzeniem, jakie mi zaserwowała kilka dni później, była jej decyzja o wyjeździe do Szwajcarii, gdzie dostała nową pracę. Z początku również myślałem, że to jakieś urojenie, ale i tym razem się pomyliłem – rzuciła pracę w Warszawie i już miesiąc później wyjechała do Zurychu, gdzie dostała dobrze płatną pracę i wynajęła sobie apartament. Rzuciła mnie na dobre. Przeżyłem totalny szok i załamanie nerwowe. Praktycznie z dnia na dzień moje poukładane życie się zawaliło. W sierpniu planowałem jej się oświadczyć…
Wciąż nie potrafię zrozumieć, co takiego się stało, że z zakochanej, spokojnej i dobrej dziewczyny zmieniła się w zakłamaną zdrajczynię. Po burzliwym rozstaniu na początku mnie wszędzie poblokowała. Z czasem odblokowała, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Strasznie mnie przy tym raniła – mówiła mnóstwo przykrych rzeczy na mój temat, m.in. że nigdy mnie tak naprawdę nie kochała, że związała się ze mną tylko dlatego że była w depresji, że jestem dla niej nieatrakcyjny – słowem zupełne przeciwieństwo tego, co mówiła mi jeszcze do niedawna…
Po przyjeździe do Szwajcarii napisała mi, że była ze mną bardzo nieszczęśliwa i dopiero tutaj poukładała sobie życie i odnalazła szczęście, ma nowego faceta. Mi z kolei zarzuciła manipulacje, toksyczność i stwierdziła, że sam jestem chory i wymagam leczenia, po czym wszędzie mnie poblokowała... Całkowicie się po tym wszystkim załamałem, wpadłem w depresję. Nie potrafię zrozumieć, skąd ta nagła zmiana? Ona twierdzi, że nigdy nie odstawiła leków, że ma teraz nawet większą dawkę, ale wreszcie czuje się dobrze i jest zdrowa, tak jak przed diagnozą schizofrenii. Ma siły i energię do działania, uprawiania sportów, nie zasypia już tak wcześnie jak kiedyś. I ja jej do tego nowego życia nie pasuje…
Zastanawiam się, na ile teraz jest sobą, a na ile była kiedy byliśmy razem? Czy to choroba ją tak odmieniła? Czy naprawdę można się tak nagle w kimś odkochać i zranić najbliższą osobę? Jej objawy i zachowanie nie pasują mi też do wielokrotnie przywoływanych w artykułach i na forum historii ludzi ze schizofrenią... Być może ma źle postawioną diagnozę, może to CHAD? Czy kiedykolwiek zrozumie swoje podłe zachowanie i będzie chciała wrócić? Będę wdzięczny za głosy w dyskusji, zarówno osób, które mierzą się z chorobą, jak i partnerów/partnerek takich ludzi, którzy być może przeżyli podobną historię.