Dawno nie zagladalem na forum. To wspaniale co chce wam przekazac. Meznie stawilismy czola temu smokowi co sie zwie ' schizofrenia' i wyszlismy z pierwszych starc obronna reka. Malo tego otrzymalismy w zwiazku z tym swoja 'nagrode'.
Po pierwszym mega szoku, fali zalaman - depresji i wytezonej rodzinnej pracy przyszedl czas spijania smietanki.
Zareczam wam ze ze schizofrenia w domu da sie zyc. Tylko trzeba zyc inaczej. 'Juz nic nie bedzie tak jak dawniej' ... i dobrze.
W ostatnich moich postach skonczylem na tym jak syn trafil do szpitala po pierwszym ostrym epizodzie psychotycznym. Pytalem Was wtedy co robic, jak postepowac, co na ten temat myslec...
Widze teraz jak duzo mieliscie racji w swoich wypowiedziach i bardzo wam serdecznie dziekuje.
Fakty:
W szpitalu bylo ostro:
- Kilkakrotnie udalo sie synowi nawiac z oddzialu zamknietego ( nie mialem pojecia ze moze byc do tego zdolny) raz w ostrej psychozie usiadl na jednej z glownych ulic wstrzymujac ruch na pol dzielnicy, ale w pozostalych wypadkach nawiewal do domu. To bylo mile z jego strony biorac pod uwage nasze wczesniejsze mocno 'poturbowane' relacje.
Bywalismy w szpitalu u niego codziennie. Zabieralismy go czasem na spacery. Czasem sie na nas obrazal i nie chcial rozmawiac. Dasal sie i kpil z naszej opieki. Nie bylo latwo.
Tym co nie wiedza przypomne ze mieszkamy w Londynie. Wiec wzorowa komunikacja z personelem medycznym nie byla dla nas mozliwa. Ale nie przejmowalem sie tym zanadto. Robilem co moglem i uwazalem za wazniejsze. Skupilem sie na poprawieniu kontaktu z synem i zbudowaniu nowych relacji rodzinnych nas wszystkich, biorac pod uwage swiadomosc choroby. Udalo sie.
W domu:
Syn wrocil po polrocznym pobycie w szpitalu do rodzinnego domu ( czyli po prostu wrocil do nas :-) )
Widzac w jakim jest stanie troche bylem zdziwiony ze go wypisuja. Byl w tym czasie jeszcze mocno 'odjechany'
Dostal wczesniej kilka przepustek a tu nagle BACH ....i wychodzi.
To dopiero 'byla jazda'.
Ja musze pracowac, Zona tez. Co robic?
Dopuki sie udawalo pracowalem dorywczo. Przyjechala Babcia z Polski na ratunek.
Na szczescie moja zona ma w pracy kolezanke chora na schizofrenie i dzieki temu szefostwo przejawia zrozumienie problemu.
Wiec wspolnymi silami probujemy stworzyc 24h opieke.
Sa momenty krytyczne i male horrory.
My w pracy. Tesciwa dzwoni ze syn lazi po domu z nozem. Kaze jej opuscic mieszkanie natychmiast i zarywam kolejny dzien w pracy.
Decyzja lekarska - zmiana lekow.
Nowe zjawisko w domu - testowanie reakcji na OLANZAPINE.
Dwa razy dziennie polgodzinne, domowe wizyty zespolu pielegniarskiego i powolne przyswajanie leku.
W miedzyczasie pojawia sie 'Smok' do pokonania - fobia syna przed pobieraniem krwi ( w dodatku cykliczna).
Jestem razem z nim przy kazdym zabiegu. Po pierwszym zabiegu omdlewa.
Nie bardzo widzi zasadnosc 'tego calego cyrku' ,bo w tamtym czasie telepatia i takie tam sa dla niego rzeczywistoscia. Nie ma poczucia choroby a raczej 'swiadomosc pewnego daru'.
Ale glosy wciaz go mecza i troche liczy na ich 'przygaszenie'.
Nowy lek (Olanzapina) i sytuacja powolutku (naprawde powolutku) zaczyna sie poprawiac.
Mozna go juz samego zostawic w domu.
Z czasem.....
Mozna poprosic o pomoc w kuchni.
Z czasem....
Mozna poprosic o posprzatanie.
Z czasem....
o zrobienie zakupow.
z czasem...
o pojechanie samodzielnie do szpitala po leki.
Pozniej...
o samodzielne pojechanie na test krwi.
Pozniej...
Odebranie brata ze szkoly.
A wszystko to rozbite na jeszcze mniejsze klocuszki ukladane codziennie na nowo.
Codzienna walka ze 'smokami'. Chwalimy sie tym, przybijamy piatki,
widze ze
Kazda czynnosc powoli wytrwale tlumaczona jak do kogos kto wrocil z dalekiej podrozy i nie moze sie we wszystkim od razu polapac (
W miedzyczasie spotyka go wiele przykrosci ze strony jego -Ex i watpliwych przyjaciol.
Zdarzaja sie klotnie w domu bo komus puszcza nerwy. Zadymy miedzy bracmi ktore zmuszaja mnie do bardzo szczerych wyznan i przyznania sie do bledow wychowawczych z przeszlosci. Przepraszania, wybaczania oraz meskie i chlopiece lzy.
Taka prawda. Wszyscy musza sie zmienic poprawic jakosc swego zycia. Wszyscy wykonali prace.
To wszystko przeszlosc ale i nasza terazniejszosc zarazem.
Dzien dzisiejszy:
Wlasnie jade odebrac mojego syna z pubu. Pojechal na jam-session z kolegami ze studiow. Tak! studiuje! Wzial gitare i pewnie gra na scenie z kumplami. I nie jade po niego bo boi sie wsiasc do autobusu ja rok temu, po prostu nie ma czym wrocic.
Musze konczyc bo czas na mnie. Moze sie jeszcze zalapie jak gra.
Jesli nie mozesz pokonac smoka to go wytresuj.