Postautor: moi » śr cze 14, 2006 11:24 am
Odpowiem, biorąc pod uwagę przede wszystkim własne doświadczenia życiowe. Otóż, to, co tak naprawdę postawiło mnie na nogi i zmusiło do ciężkiej, rzetelnej pracy nad sobą, jak również do zaprzestania rozczulania się nad sobą oraz ukierunkowania się wyraźnie na przyszłość - była trudna sytuacja materialna mojej rodziny. Na studiach utrzymywałam się głównie z alimentów od ojca. Po dwukrotnym pobycie w szpitalu (co zdarzyło sie na drugim roku studiów), byłam zmuszona wziąść roczny urlop dziekański...Mój ojciec to wykorzystał i wystąpił do sądu z wnioskiem o wstrzymanie alimentów - sąd przychilił się do jego prośby. Po powrocie na studia, pomownie złożłam wniosek do sądu, ale mój ojciec wszystko utrudniał i opóźniał w czasie (nie wynikało to z jakichś finansowych kłopotów z jego strony, był człowiekiem w miarę zamożnym, natomiast moja mama akurat w tym czasie była bez pracy i zupełnie pozbawiona środków do życia)...Musiałam podjąć jakąś decyzję, czy chcę być osobą chorą i w związku z tym niejako zwolnioną z odpowiedzialności za własne życie,ale zadaną wyłącznie na łaskę innych ludzi, czy też starać się jakoś stanąć na nogi i próbować pomóc sobie i mojej mamie w tej trudnej sytuacji...Miałam ogromną ochotę zrezygnować wtedy z wszelkich starań o poprawę swojego losu - byłam zrezygnowana, pogrążona depresji i chociaż po lekach większość objawów "wytwórczych" zniknęła - nie czułam się dobrze. Nie na tyle, żeby wyjechać z domu i samodzielnie włączyć się w ten normalny i przyjemny dla większości studentów tok codziennych zajęć. A jednak to zrobiłam. Ponieważ nie mogłam liczyć na pomoc finansową ze strony rodziców (przynajmniej do momentu ostatecznego rozwiązana kwestii alimentów przez sąd) - wystąpiłam z wnioskiem o kredyt studencki (podpowiedziała mi to moja znajoma, która również nie wahała się podżyrować mi ten kredyt), jaki b. szybko (po miesiacu) został mi przyznany...Potem tylko musiałam pilnować, żeby wszystko zaliczac w czasie (nie bylo mowy o przedłużeniu sesji, bo groziło to zerwaniem umowy kredytowej przez bank), jak również starać sie zaliczać na jak najwyższą ocenę (liczyłam na umorzenie części odsetek w zwiazku z dobrymi wynikami w nauce)...Na początku było bardzo ciężko - nie wierzyłam, ze zaliczę sesję...Z drugiej strony,zawzięłam się i robiłam wszystko aby tak sie nie stało - mysl o tym, ze mogłabym skrzywdzić swoim nieudacznictwem, czy lenistwem najbliższe mi osoby nie dawała mi spokoju. Udało się. Skończyłam studia, po drodze nawet dostałam stypendium naukowe (ciężka płaca popłaca!)...Myślę, że cała ta sytuacja zmusiła mnie do pokonania swoich słabych stron, tych w które najczęściej wpadają ludzie po przebytych psychozach, itp. stanach - rozczulanie się nad sobą, osłabienie woli, słaba socjalizacja, kłopoty z podejmowaniem decyzji, itd...Cięzko mi sie do tego przyznać, ale do momentu, gdy mogłam liczyć na czyjeś bezwarunkowe wsparcie, pomoc i opiekę - dużo mniejszą wagę przykładałam do tego, czy i ile wysiłku powinnam we wszystko wkładać sama. Myślę, zę mój powrót do -w miarę stabilnej- równowagi psychicznej był konsekwencją całej tej sytuacji. Przed chorobą i zaraz po niej byłam dużo słabsza psychicznie, nie wyobrażałam nawet sobie, że stać by mnie było na taki wysiłek...I nie próbowałabym go podjąć, gdybym nie była po prostu zmuszona...Dlatego dzisiaj uważam, że nie można chorego ciągle prowadzić za rękę, a już na pewno nie można bezwarunkowo i ciagle mu pomagać. Wmagania powinny być podobne, jak te sprzed choroby, z małą poprawką na chwilowe pogorszenie samopoczucia...Wiem,że Tobie, Nadziejo, jest o wiele trudniej w to uwierzyć,niż mnie, która już przez to przeszłam - kochasz swojego syna, a jego choroba dodatkowo wzmaga Twój niepokój i lęk o jego przyszlość...Uważam jednak, ze nie powinnaś być aż tak pobłażliwa - Twoja bezwarunkowa milość, akceptacja i pomoc (równiez finansowa) sprawia,że brakuje mu po prostu motywacji,aby pracować nad sobą, aby starać sie cos zrobic z właśnym życiem...Nie wierzy po prostu w to,że ktoregoś dnia mogłoby zabraknąć Twojej opiekuńczej ręki...Na Twoim miejscu starałabym sie odbyć z nim poważną rozmowę (ale nie na odległość, przez telefon!), powiedzieć, zę Twoja obecna sytuacja nie pozwala w pełni na finansowanie mu studiów, ze masz tylko pewną część kwoty odłożonej na ten cel (np. na przeżycie przez jeden semestr) i zaporoponować mu, że weźmiesz pożyczkę na kontynuację nauki, jeśli ten semsetr zaliczy...Pożyczka to coczywiście blef, przepraszam,ze proponuję Ci takie mało oszukaństwo,ale kompletnie nie wiem, jak inaczej zmobilizować Twojego syna do walki, niż uzmysłowienie mu,ze kłopoty finansowe są po prostu częścia życia i trzeba umieć z nimi walczyć...Kiedyś moja znajoma powiedziała, ze gdyby ludzie nie musieli jeść, to wiekszość z nich w ogóle by sie z domu nie ruszała...Coś w tym jest - uwierz mi, Nadziejo. Pozwól dorosnąć Twojemu synowi, bo na razie nie ma szans nawet to, aby podejmowac jakieś dojrzałe, przemyślane decyzje - robisz to po prostu za niego.... Uwierz, że stawianie wymagań rozwija i usamodzielnie każdego - zdrowego, czy chorego.Syn napisł i obronił pracę dyplomową - to bardzo dużo, myślę, że naprawdę stać go na dużo więcej. Mam nadzieję, że Twój syn zrozumie, że wszystko w życiu zależy tak naprawdę tylko do niego Pomóż mu w tym chociaż tylko trochę.25 lat ...to najwyższy czas, zeby dorosnać, zrozumieć, nauczyć się polegać na sobie...Na pewno się uda. Pozdrawiam.
http://nyatri.org/